Stałem prawie ukryty w cieniu w głębi sklepu, bo już się właśnie ściemniało, wtém wszedł jakiś wysokiego wzrostu mężczyzna z długim siwym wąsem na ogorzałéj twarzy, z czarnym kołnierzem u długiego niebieskiego surduta, po wojskowemu zapiętego aż po szyję, z grubą, ołowiem napuszczaną laską i starym kapeluszem na uchu.
Był to kaléka bez nóg. Zrazu nie mogłem go poznać, bo miał gęste wąsy i wojskową postawę.
Z obawy aby mię nie poznał, wcisnąłem się w najciemniejszy kąt sklepu.
Na widok bandyty, stara nagłe wyszła z odrętwienia. Podniosła się nieco i żywo spytała:
— I cóż...
— Złe idzie, — cicho powiedział kaléka bez nóg, ja myślę że to był wilk w baraniéj skórze.
— Jakto? a więc jeszcze nie koniec, — z wyrzutem rzekła stara.
— Koniec?... ah! rozumie się że nie koniec! — mówił znowu kaléka bez nóg. — Kapitan będzie musiał zgryść twardy orzech...
— Z takiém... kurczęciem, — rzekła stara pogardliwie wzruszając ramionami.
— Powiadam ci że to nie kurczę ale cały kogut... odparł kaléka bez nóg, — kogut z dobremi ostrogami, który sobie nie da łba ukręcić... Wspomnisz moje słowo...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1148
Ta strona została przepisana.