Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1149

Ta strona została przepisana.

— No, a więc, czegóż chcesz? — mrucząc spytała stara. — Po co tutaj przychodzisz?
— Kapitan wzywa patrona aby przystał na pośrednictwo... Tym sposobem... będzie można... pomiarkować.
— Patrona nie ma, to jego rzecz, on dzisiaj wieczór napisze do kapitana, — odrzekła stara.
— A więc zgoda, pod bronią aż do jutra, powiedział kaléka bez nóg, — uprzedzę o tém kapitana.
— Patron napisze do niego, — powtórzyła stara. Kaléka bez nóg wyszedł.
Skoro usłyszałem ten wyraz kapitan, jakieś dziwne przeczucie mówiło mi że tu idzie o Bambocha, zostającego w ciągłych stosunkach z kaléką bez nóg; ale nadaremnie usiłowałem odgadnąć co za szczególne interesa sprowadzały rozmaitego stanu ludzi do tego ponurego sklepu dziecinnych cacek, w którym wcale nie było mowy o ich kupnie lub sprzedaży.
Nagle stara przytknęła swą suchą i pomarszczoną twarz do okna sklepowego, mówiąc chrapliwym głosem:
— Otóż i patron!
Na te słowa strzelec i pokojówka wstali czćmprędzéj, młodzieniaszek usunął się od szklannych drzwi, przez które dotąd na uliczkę wyglądał, aby zapewne tym sposobem rozpędzić swój zły humor.