Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1151

Ta strona została przepisana.

— Ależ panie Bonin, — błagającym głosem odezwał się znowu młodzieniec, — zaklinam pana... gdybyś pan wiedział... wytłumaczę panu dlaczego...
— Nie ma potrzeby — zawołał pan Bonin nie patrząc nawet na młodzieniaszka, — powiedziałem że nie... to nie... dobra noc.
— Ależ panie Bonin... błagam pana... wysłuchaj mię...
— Idź spać młodzieńcze, to ci krew ochłodnie — odparł pan Bonin, — jeszcze raz powiadam, dobra noc.
Potém zwracając mowę do strzelca spytał:
— Czyś od księcia?
— Tak jest, oto list od mojego pana...
W chwili gdy strzelec wręczał list panu Bonin, młodzieniaszek wściekły zapewne że go upokorzono wobec świadków zawołał:
— Kiedy tak! to cię oskarżę jako oszusta mój panie Bonin... powiem że nie myślałem o złem, kiedym otrzymał list, w którym donoszono mi, że pewna osoba wiedząc iż ojciec mój jest bogaty, pragnie udzielić mi pożyczkę na rachunek dziedzictwa z czasem spaść na mnie mającego... Powiem...
— Ta, ta, ta, pan powiesz! ale co takiego? Otóż to tacy są ci młodzi pankowie, — wzruszając ramionami i z pogardliwém lekceważeniem rzekł kupiec, — przychodzą z projektami zaliczenia pewnéj summy, na rachunek śmierci papy albo mamy,