Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1153

Ta strona została przepisana.

— Powiadam wasanu, jesteś oszustem... tego łotra kapitana nie możesz się wypierać; sam też zaprojektowałeś mi daleko niby lepszy interes: już nie o mniemane towary, ale szło o pieniądze, i kiedy dzisiaj miałeś mi wypłacić dwadzieścia tysięcy franków, na mój solo wexel... teraz śmiesz zaprzeczać swojéj obietnicy.
— Ostatni raz powtarzam ci młodzieńcze, że nigdy nie będę spólnikiem szalonego marnotrawcy... Wróć do papy i mamy. Bądź grzeczny i nie hałasuj mi w sklepie... bo poszlę starą Laridon po wartę.
— Skoro tak, — zawołał uniesiony młodzieniaszek — wkrótce pan o mnie usłyszysz.
— Jak się panu podoba... ja jestem w porządku... — spokojnie powiedział kupiec, gdy młodzieniaszek wyszedł, trzaskając gwałtownie drzwiami.
Im dłużéj przysłuchiwałem się czystemu i ostremu głosowi pana Bonin, oraz szyderczéj jego mowie, tém pewniejszy byłem że go znam. Napróżno wszakże pragnąłem poznać rysy jego, gdyż dzięki ciągle podniesionemu kołnierzowi, i ciągle na oczy naciśniętemu kapeluszowi i ciemności w sklepie panującéj, dopiąć tego nie mogłem.
— Powiesz księciu, — rzekł kupiec do strzelca: skoro list przeczytał, — że dzisiaj nie mam czasu służyć mu, dla przejrzenia przedmiotów o których mi pisze... niech je przyniesie albo przyśle jutro