wieczorem, między siódmą a ósmą, bedę po obiedzie, obejrzę i powiem co są warte.
— Co? co? — spytał strzelec z zuchwałą poufałością lokaja znakomitego domu, — co!... książę pan pragnie abyś jegomość jeszcze dzisiaj do niego przyszedł...
— No! otóż książę pan napróżnoby mię czekał, i na tém koniec, — zimno i szyderczo odpowiedział pan Bonin: — niech jutro przyjdzie... W obiadową porę... a zastanie mię w domu...
— Na honor to śmieszne aby książę, par, syn Marszałka Francji, miał słuchać pańskich rozkazów, — odparł strzelec urażony, że tak powiem, we własną miłość swojego pana.
— Ah bah! tak myślisz, — powiedział kupiec zabawek, — trzeba jednak żeby sobie zadał tę małą fatygę, skoro chce pożyczać na ordery, szpadę i inne cacka swojego nieboszczyka ojca! Co do ciebie, mój chłopcze, wierz mi, jeżeli ci twój młody pan winien co, upominaj się... niech ci zapłaci... bo już resztkami goni. Skoro się dom wali... szczury się z niego wynoszą... a przyznać trzeba że niezły węch mają... korzystaj bracie z tego przysłowia... i bywaj zdrów.
Zdawało się że to przysłowie w istocie uderzyło strzelca, bo téż wyszedł zaraz, kiwnąwszy znacząco na pokojówkę.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1154
Ta strona została przepisana.