— O! proszę pana... tak sądzę! zawsze je téż u niéj umieszczam... U mojéj pani pewniejsze są jak u notaryusza!
To powiedziawszy pokojówka wyszła spiesząc do strzelca, który niezawodnie czekał na nią na ulicy.
Wtedy noc już zupełnie była zapadła. Nagle zaślepiające wytryski gazu rozwidniły uliczkę i wnętrze sklepu. Kupiec zdjął kapelusz i wywinął kołnierz od surduta.
Poznałem mojego dawnego pana... la Lerassa.
Przeszłość stanęła mi przed oczami; na chwilę zadrżałem przerażony, trwoga mię ogarnęła, mianowicie kiedym postrzegł głębokie i szerokie blizny, pozostałe po sparzeliznie, ciągnące się od dołu policzka aż do czoła, sparzeliznie wynikłéj zapewne w skutku pożaru w przenośnym powozie, podpalonym przez Bambocha. Twarz la Levrassa zawsze była niezarosła, blada i szydercza. Prawie nie zestarzał się; ale zamiast jak dawniéj nosić włosy po chińsku, ostrzygł je bardzo krótko jak szczotkę, co zmieniło trochę jego fizyognomią. Nie bez pewnego wzruszenia oddałem mu list Roberta de Mareuil; ale nie czułem wcale nienawiści dla kata dziecinnych lat moich, bo serce moje napełniała odraza, wzgarda i zgroza; powodowany uczuciem sprawiedliwości chciałem był widzieć tego nędznika wystawionym na całą surowość prawa, lecz sądziłem że się zhańbię skoro dopuszczę się na nim
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1157
Ta strona została przepisana.