Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1159

Ta strona została przepisana.

Potém jak najgrzeczniéj otworzył mi drzwi od sklepu i powtórzył:
— Jutro o dziesiątéj rano... nie zapomnij przyjacielu, będę niezawodnie u pana hrabiego Roberta de Mareuil.
Wyszedłem ze sklepu la Levrassa. Nowe mi się otwierało pole do uwag, obawy i ciekawości; prawie pewny byłem że kapitan o którym wspomniał kaléka bez nóg, był tą samą osobą którą młodzieniaszek uważał za spólnika lichwiarskich pożyczek kupca: słowem, że i tu znowu chodziło o kapitana Bambochio.
Co do la Levrassa, któregom znalazł pod nazwiskiem pana Bonin, kupca dziecinnych zabawek, teraz dopiéro przypomniałem sobie że w istocie dawny skoczek nazywał się Bonin, bo czasem to nazwisko wypisywał na afiszach, alem zupełnie o tém był zapomniał. Niezbyt dziwiło mię jego tajemne rzemiosło, które prowadził pod pozorem handlu zabawkami; a którego całą niegodziwość późniéj dopiero pojąłem.
Co za szczególna fatalność, po tylu zmianach losu, po tylu pielgrzymkach, łączyła znowu tych trzech ludzi — Bambocha — kalékę bez nóg — i la Levrassa?
Jaka spólność interesu sprawiła, iż zapomnieli o nieubłagalnéj nienawiści jaką jedni dla drugich ży-