na ziemię, przecudne, ciemne włosy rozplotły się, osłoniły ją prawie swą jedwabistą siatką,... matka również uklękła, iżby dogodniej ją trzymać mogła, a tuląc do swych piersi, pokrywała córkę pocałunkami, i łzami zalewała.
Wieśniacy zajęci komiczném pojawieniem się pana Dumolard, wzruszeni wreszcie rozczulającym obrazem, jaki przedstawiała płacząca matka, tuląca do łona bezwładną córkę, zapomnieli zupełnie o Scypionie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W kwadrans późniéj, gdy właśnie słońce zeszło na pogodném niebie, trzy gruppy rozmaitéj barwy opuszczały las gdzie się łowy odbyły.
Szybko pędzący powóz, za którym postępowali słudzy wiodący wierzchowców, unosił Rafaelę Wilson; matka trzymała ją na ręku a pan Dumolard, któremu pożyczono żołnierskiego płaszcza, na przodzie powozu trząsł się, ciągle jęcząc, niespokojny i błędny.
Z jednéj strony powozu jechał konno hrabia Duriveau, smutny, przejęty najgłębszą rozpaczą. Vicehrabia Scypio, wierny swéj roli nieczułego na wszelkie wzruszenie człowieka, galopował przy drugich drzwiczkach, ze stoicką spokojnością, chociaż