— Jaklto! ty, niewinny poeta dramatyczny, ty, zbyt niewinny współpracownik, nie pamiętasz coś sam przed chwilą powiedział: „Mamy skréślić plan komedyi wyższego rzędu, a może nawet dramy!...” Otóż! chciałem po prostu przekonać cię że i ja podobnie jak ty, mogę ułożyć małą dramatyczną scenę... żartowałem z ciebie... a tyś na seryo uwierzył że byłbym do tego stopnia nikczemnym iżbym... do prawdy, mój Baltazarze, gniewałbym się, gdybyśmy nie byli starymi przyjaciółmi.
Robert de Mareuil powiedział to tonem tak naturalnym, tak przekonywającym, iż tylko co nie uwierzyłem szczerości słów jego. — Baltazar, nie wątpił o niéj ani na chwilę, bo niby gniewnie, niby wesoło, zawołał:
— Niech cię szatan porwie! mój Robercie, albo raczéj niech mię porwie, bo, prawdę mówiąc, jam był tyle głupi, żem cię sądził zdolnym do takiéj okropności... żartowałeś ze mnie... i słusznie... Ale już późno! jużeśmy całkowity plan skreślili, dobrali osoby... Jutro przystąpimy do działania.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Rzecz szczególna. O ile Baltazar, uniesiony szałem wybujałéj wyobraźni, zatapiał się w niedorzecznych marzeniach, o tyle znowu, skoro wracał na drogę praktycznego życia, dowodził dobroci serca, wspaniałomyślności, rozsądku; już nie zapraszał wtedy przyjaciela do współudziału w skarbach Po-