bah — dodał strofującym tonem, — to stosowne do ich wieku. Potém spojrzawszy na moje nową liberye, rzekł szyderczym tonem:
— Założę się że masz młodego pana.
— Tak jest...
— Byłem tego pewny, — rzekł kupiec — bo na takim to zwykle papierze młodzi ludzie uczą się handlowego pisma... i niemało potrzebują takich zeszycików... Niestety!... ile to nadaremnie zepsutego papieru! — dodał przebiegle zdając mi resztę.
Nie zrozumiałem wtedy tego przycinku, zresztą spieszyłem się z powrotem do pana.
Zastałem Baltazara na schodach.
— Masz stępie? masz? — zawołał.
— Oto są, proszę pana.
— Dobrze... teraz biegaj na ulicę Grange-Balelière, tam powozy wynajmują; zamówisz na południe najpiękniejszy, jaki tylko miéć można angielski kabryolet; niech co chce kosztuje... byle tylko zajechał tu o południu... Rozumiész?
— Rozumiem panie.
Znowu więc pobiegłem. Liberya zjednała mi ufność najmującego powozy; pokazał mi bardzo piękną karyolkę; zamówiłem ją i wróciłem do moich panów.
La Levrassa już niebyło. Baltazar jaśniał radością, ale Robert był zamyślony.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1194
Ta strona została przepisana.