ledzy zdawali się wiedziéć o wszystkiém mimo że rodzaj ich służby przeznaczając im tylko sień lub tył powozu, nie przypuszczał ich do ciągłéj i zupełnéj poufałości z domowém ogniskiem panów, do jakiéj mają tylko prawo sami pokojowcy.
Te dorywkowe rozwowy i wykryte przez nie fakta, z wielu względów uderzyły mię tak mocno, iż je dotąd w pamięci zachowałem.
— Ah! i ty tutaj! — powiedział jeden arystokratyczny lokaj do kolegi, — wczoraj na włoskiéj operze, mówiłeś mi że pojedziecie do lasku Lubuskiego?
— Tak, ale zmieniono marszrutę: po teatrze byliśmy w sardyńskiéj ambasadzie, i tam postanowiono inaczéj i pewno tutaj naznaczono sobie schadzkę.
— On więc był wczoraj w ambasadzie?
— Do licha... kiedyśmy tam byli... to i on być musiał. Ale wyniósł się zaraz po naszém przybyciu... Sądzę że go już okrutnie nudzić zaczynamy... bo doprawdy jéjmość coś djabelnie więdnieje...
— Widziałem ją przedwczoraj u księżnej de Beaupréau... wiesz ty mój kochany, twoja pani to już dobrze stara kobiéta.
— Cóż chcesz?... blondynka... a przytém zmartwienie; bo ona jak się zdaje na zabój go kocha... a on wcale nie... Dawniéj wszędzie on piérweé przybywał niż ona, i razem odjeżdżali, on podawał
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1200
Ta strona została przepisana.