Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1221

Ta strona została przepisana.

rannéj czystości; umyślnie zaś pokładł je na poręczy loży, aby podziwiano pierścienie i drogie kamienie na grubych palcach jego połyskujące. Sądząc zapewne że udawanie krótkiego wzroku należy do dobrego tonu, Bamboche, mimo widoczny blask swych otwartych, wesołych i jaśniejących, siwych oczu, kiedy niekiedy bardzo niezgrabnie patrzył przez złotą lornetkę. Towarzyszka Bembocha, na którą on zresztą bardzo małą zwracał uwagę, miała na głowie świeży różowy kapelusz, na ramionach bardzo piękny szal.
Czarodziejska sztuka ciągle jeszcze trwała; ale ja tylko na Bambocha patrzyłem; serce moje gwałtownie biło; miał słuszność Klaudyusz Gérard, gdy powiedział:
„Za dziesięć czy za dwadzieścia lat znajdziesz twych towarzyszy, a równie jak dawniéj głęboko uczujesz przyjaźń lat dziecinnych, która cię wiąże z Bambochem i Baskiną.“
W rzeczy saméj, sądziłem że kilka zaledwie dni ubiegło jak się rozłączyłem z moimi towarzyszami. Nie badałem już jakiemi ryzykownemi, występnemi zapewne, a może nawet i zbrodniczemi sposoby, ów niegdyś zrujnowany Bamboche, ów prześladowany przemytnik, ów znany spólnik la Levrassa i kaleki bez nóg w tajemnych interesach, znowu mógł występować z niejakim zbytkiem. Nie badałem również czy śmiała ufność z jaką ukazywał się publi-