Osłonięta różową, srébrem przetkaną gazą, trzymając w jednéj ręce złoty róg obfitości, opiekunka Arlekina czerpała w nim kwiaty i z wszelkim wdziękiem swoim obsypywała niemi śpiącego pupilla — co było znaczącym emblematem uśmiechającego się losu jaki mu zapewniała.
Baskina, ciągle mając ręce na piersiach skrzyżowane, powoli zbliżyła się ku srébrnéj nimfie — i niepodobna opisać z jak szyderczém politowaniem zdawała się przypatrywać daremnym czarom przeciwniczki, wysilającéj się na pokrycie swojego ulubieńca allegorycznemi kwiatami... W jednéj mianowicie chwili Baskina, lekko wzruszając ramionami stanęła o krok tylko od dobréj nimfy... o jeden tylko krok... ale uczyniła to z tak jaszczurczym poruszeniem szyi, poglądala tak groźnie, z tak przerażającą potęgą, że dobrą nimfę przejęła tą bezwładną trwogą, jaką żmija przejmuje swą ofiarę nim ją połknie. Wtedy srébrna nimfa, krok za krokiem idąc ku Baskinie, jakby powodowana jakimś czarodziejskim pociągiem, drżącą ręką podała jéj swój róg obfitości. Baskina wyjęła z niego świeżo rozkwitłą różę, z szyderczym i lodowatym uśmiechem pokazała ją nimfie, niby każąc jéj podziwiać świeży blask tego kwiatu, a następnie zbliżając go do ust swoich, lekko nań tchnęła... a róża natychmiast zczerniała i listki jéj opadły.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1227
Ta strona została przepisana.