— Słusznie mówisz... żywo... żywo!
I Bamboche spuścił i drugie szyby powozu, dla dodania więcéj powietrza Baskinie bez ruchu na jego ręku leżącéj.
Dobrze poradziłem; w kilka minut później znaleźliśmy aptekę, w której kupiłem flaszeczkę eteru... Bamboche dał ją Baskinie powąchać, a ta powoli wróciła do przytomności...
— A teraz do mnie! rzekł Bamboche, — Hotel Pyreneów, ulica Petit-Lion-Saint — Sauveur No. 17.
Udzieliłem ten adres woźnicy i znowu zająłem moje miejsce, spokojny o zdrowie Baskiny, uradowany niespodzianką jaką sprawię moim przyjaciołom, niepomny zupełnie na moich panów, mocno zapewne niespokojnych o mnie i o swój powóz, jeżeli wyszli już z teatru.
Przybywszy na ulicę Petit-Lion-Saint-Sauveur rzekłem do woźnicy nim otworzyłem drzwiczki:
— Skoro osoby któreśmy tutaj z rozkazu mojego pana przywieźli wysiądą, możesz odjechać, jużeś więcej niepotrzebny...
Baskina, chociaż odzyskała przytomność, była jeszcze bardzo osłabiona; Bamboche musiał ją prawie na ręku wynieść z powozu; potem gdy zostali na ulicy, a powóz odjeżdżał, Bamboche powiedział do niéj:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1235
Ta strona została przepisana.