Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1236

Ta strona została przepisana.

— Czekaj... nim wejdziemy do hotelu, pozwól niech cię salopą dobrze otulę, niech ci twarz kapturem osłonię, bo ci bałwani odźwierni hotelowi są tak ciekawi, tak gadatliwi, że widok twojego teatralnego kostiumu narobiłby gwałtu w całym domu.
— Dobrze — słabym i drżącym głosem odparła.
Podczas gdy Bamboche ukrywał kostium Baskiny pod jéj salopą, ja stałem w cieniu i jak można najciszej rzekłem do mojego przyjaciela, aby głosu mojego nie poznał:
— Panie... oto reszta z czterdziestu franków które mi pan dałeś.
— Powiedziałem ci, mój chłopcze, że to dla ciebie.
— Dziękuję... ale jeżeli pan sądzisz żeś mi winien jaką wdzięczność, uczyń mi inną łaskę...
I oddałem Bambochowi pieniądze.
— A jakiéjże u djabła żądasz odemnie łaski? — spytał coraz bardziéj zdziwiony.
— Pozwól mi pan pomówić z sobą na osobności, w twojém pomieszkaniu.
— Dobrze i owszem; bo téż ta przygoda ma w sobie coś niepojętego. Chodź za nami.
Bamboche zapukał, otworzyły się drzwi hotelu, mój przyjaciel szybko przebiegł obok budki odźwiernego; ale ten postępując naprzód zapytał: