ciła w przedpokoju; Bamboche otworzył boczne drzwi i rzekł do Baskiny;
— Wejdź tam.... jeszcze pewno znajdziesz węgle w popiele, rozpal ogień, ogrzéj się... za pięć minut będę przy tobie.
I obróciwszy się do mnie, kiedyśmy sami zostali, dodał:
— Teraz mój chłopcze... powiedz mi naprzód...
Ale dłużej już wytrzymać nic mogłem, nagle rzuciłem się Bambochowi na szyję, wołając:
— I ty nie poznajesz Marcina!...
Bamboche osłupiały, zrazu wstecz się cofnął. Uwolnił się z moich uścisków aby mi się lepiéj przypatrzeć; potém przyciągając mię ku sobie i z całéj siły tuląc do piersi, głosem z wzruszenia stłumionym odwróciwszy się ku sąsiedniemu pokojowi, zawołał:
— Baskino!... to Marcin!
Usłyszałem jakby skok w pokoju; otworzyły się drzwi i Baskina jeszcze na wpół salopą osłoniona, wpadła do przedpokoju, wskoczyła mi na szyję, łącząc swe nieme uściski, swe łzy z uściskami i łzami Bambocha i mojemi, bośmy wszyscy płakali...
Długo milczeliśmy, silnie ku sobie przytuleni... milczenie to kiedy niekiedy tylko przerywały łzy głębokiéj i konwulsyjnéj radości, łzy podnoszące serce...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1238
Ta strona została przepisana.