— Chodźmyż do pokoju, tam przynajmniéj będziemy mogli napatrzéć się na siebie! — zawołał Bamboche skoro piérwszy wybuch radości przeminął.
Weszliśmy do sąsiedniego pokoju, który rozwidniały stojące na kominku woskowe świéce.
Baskina zrzuciwszy swój szatański kostium, okryła się czarną jedwabną salopą, którą w pasie tasiemką zaciągnęła.
Zrazu milczeliśmy; patrzeliśmy na siebie z zajęciem, rozrzewnieniem i ciekawością, jaką usprawiedliwiało piérwszę widzenie się po tak długiém rozłączeniu.
Energiczne oblicze Bambocha pozbyło się zwykłego sobie charakteru szyderczéj zuchwałości, zwilgocone jeszcze oczy jego spoczywały to na mnie to na Baskinie; ona zaś jednę dłoń trzymając w dłoni naszego towarzysza, drugę po bratersku opierając na mojém ramieniu, poglądała na mnie ze smutnym i zamyślonym uśmiéchem, jaki zwykle w dzieciństwie osiadał na jéj ustach, ilekroć mówiła o rodzinie i ojcu.
Rysy Baskiny widziane zblizka wydawały się jeszcze delikatniejsze, jeszcze czyściejsze jak na
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1240
Ta strona została przepisana.
7.
Zwierzenia.