scenie, ale téż silniéj wybiło się na nich piętno nędzy i smutku; jéj cera niegdyś różowo przezroczysta, chociaż nieco od skwaru słońca ogorzała, teraz była zwiędła i chorobliwie blada; usta niegdyś tak świéże pobielały; a tylko rzadki wdzięk, wytworność szyi i kibici kazały zapominać o jéj chudości. Patrząc na tę przemianę aż mi łzy w oczach stanęły.
— Znajdujesz mię bardzo zmienioną, Marcinie, nieprawdaż? — spytała Baskina zgadując przyczynę mojego wzruszenia, — a ja... byłabym cię od razu poznała...
Potém spojrzeniem na mnie wskazując, rzekła do Bambocha:
— Jak on ma prawą, uczciwą minę! nieprawdaż?
— To mi przypomina słowa które rzekłem do Klaudyusza Gérard... człowieka któregośmy okradli a który zabrał nam Marcina, — odparł Bamboche: — „Z tego co mi pan mówisz o Marcinie, poznaję jego poważną i miłą twarz w któréj się maluje cały jego charakter.” I nie omyliłem się, tak jest w istocie, — dodał mocno się we mnie wpatrując, — o! tak jest, miło patrzeć na prawe oblicze... to uspakaja...
— Ty... powiedziała Baskina do Bambocha, z szczególną przychylnością, wyrzutem i melancholią, tyś się wcale nie zmienił, wszystko na to-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1241
Ta strona została przepisana.