— Ale ja go nie puściłam, — powiedziała Baskina, — zgubilibyśmy się byli wszyscy nie ocaliwszy ciebie Marcinie; wreszcie inny miałam zamiar...
— I dobrze zrobiłeś. — Klaudyusz Gérard łatwo byłby trafił do końca ze mną i Bambochem...
— Być może... lecz miałem przy sobie pistolety... mówił znowu Bamboche, — byłem gotów na wszystko... może byłoby przyszło do morderstwa... a tysiąc razy lepiéj że się bez niego obeszło... chociaż i tak tę sprawą omal że życiem nie przypłaciłem... Usłuchałem więc Baskiny... Widząc żeś ujęty, uciekamy chroniąc się pomiędzy chwasty; w końcu pola znajdujemy kupę chrustu; wyjmuję kilka gałęzi i wciskamy się w tę kryjówkę.
— Ja zaś taki miałam zamiar, — mówiła Baskina: naprzód mieliśmy przez całą noc czekać na ciebie w miejscu oznaczonéj schadzki... gdybyś nie przybył, nie ulegało wątpliwości żeś został pojmany; wtedy chcieliśmy nazajutrz przebiedz wieś żebrząc i śpiéwając, a dowiedziawszy się o twoim losie, działać stosownie.
— Ale djabeł chciał inaczéj, — przerwał Bamboche.
— Tak, — rzekłem, — djabeł albo kaléka bez nóg!
— A ty zkąd wiesz o tém? — zawołali zarazem Bamboche i Baskina.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1247
Ta strona została przepisana.