— Mówcie... mówcie daléj przyjaciele.
— Otóż! nie mylisz się, — ciągnął daléj Bamboche, — kaéeka bez nóg inaczéj postanowił; bo, jak powiada Baskina, szczególniejsze są przeznaczenia... Gdy więc noc nadeszła, oczekiwaliśmy twojego przybycia; księżyc przepysznie przyświecał. Siedząc u stóp kamiennego krzyża, bawiłem się przeliczaniem pieniędzy na szaliku Baskiny... Na drodze było pusto; sądziliśmy że sami jesteśmy; ale wtém żelazna dłoń chwyta mię za kark: — Uciekaj Baskino! zawołałem.
— To był jego piérwszy krzyk, — rzekła młoda dziewica.
— Drugi raz krzyknąłem coś tak nakształt: dla Boga! I z całych sił zacząłem wyrywać się, pragnąc ująć za pistolet... Udało mi się, ale łotr kaléka bez nóg...
— Nie omyliłem się, — rzekłem do Bambocha. Zapewne siedział ukryty za podstawą kamiennego krzyża.
— Tak jest, — mówił daléj Bamboche. — W walce, zbójca wyrwał mi pistolet wtedy właśnie gdy go nabijałem, i postrzelił mię tu w prawy bok, tak że mam na palec głęboką bliznę[1]. Niech mię djabli wezmą; jeżeli wiem... dlaczego mię nie zabił?
- ↑ Obacz w 1szym rozdziale rysopis Bambocha.