— Ależ późniéj znowu się spotkałeś z tym nędznikiem? — zawołałem.
— Bah!... wszakże i dzisiaj trzy razy tu przychodził... jego to nazywają Majorem. Czyś nie słyszał jak odźwierny oznajmiał mi jego wizytę?
— Widujesz się z tym łotrem? — powtórzyłem tonem wyrzutu.
— Widuję nawet innych, — zawołał Bamboche. — Cóż chcesz? ja na wielką skalę praktykuję zapomnienie krzywd i postrzałów z przyłożonego do ciała pistoletu. Gdy więc kaléka bez nóg wpakował mi taki migdałek w same piersi... padłem jak długi... Baskina umyka wołając: zbójca! ratunku!... i biédaczka tak się przestrasza, że zupełnie straciwszy głowę, pędzi sama nie wiedząc dokąd... Słowem, przez dwa tygodnie, z przerażenia do rozumu przyjść nie mogła. Ale niech ci to sama opowie, bo od chwili owego postrzału, zostaliśmy rozłączeni... po raz piérwszy...
Biédna Baskina, rzekłem tuląc jéj ręce w moich, — i któż cię uratował Bambochu?
— Jakiś poczciwy fornal, który w godzinę po tym wypadku tamtędy przejeżdżał... postrzegł mnie broczącego we krwi, prawie już umarłego, o kilka kroków od krzyża; podnosi, kładzie na wóz, w zamiarze zawiezienia do poblizkiego miasta, w którém mieszkał chirurg. Lecz gdyśmy nad rankiem do miasta zdążali, żandarmi spotkali nas, fornal
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1249
Ta strona została przepisana.