Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1256

Ta strona została przepisana.

Ta tajemnica mocno mię zajęła, z niecierpliwością oczekiwałem jéj wyjaśnienia.
— Usłyszysz Baskinę, — rzekł mi Bamboche, — obaczysz ile biédaczka wycierpiała... W porównaniu z nią... ja w więzieniu żyłem jak sybaryta.
— Wszelką niedolę z rezygnacją znosiłam... — rzekła Baskina, — ale poniżenie, wzgarda, zniewaga... o! one to... najwięcéj mi cierpień zadały!
Po chwili milczenia Baskina tak daléj mówiła:
— Słuchaj mię Marcinie, a przekonasz się że los nasz, acz różny od siebie, co do nędzy przynajmniéj był sobie podobny... Bamboche powiedział ci, że kiedym go widziała upadającego pod wystrzałem kaléki bez nóg, z przestrachu niemal zmysły straciłam; uciekłam wołając ratunku!... zbójca!... Kaléka bez nóg ścigał mię zapewne i chciał zabić... ale trwoga przyspieszyła kroki moje; z szybkością błyskawicy uciekając przed bandytą, wpadłam w zarośla... stracił moje ślady. Noc spędziłam ukryta w tych zaroślach. Ze świtem wyszłam z nich sama nie wiedząc gdzie się udać, i pamiętam zdaje mi się, że na polu spotkałam wolarza, który pędził swą trzodę na jarmark do Limoges.
— Jakto, zdaje ci się żeś spotkała? — spytałem Baskiny zdziwiony tak wątpliwém wyrażeniem.
— Mówię: zdaje mi się, mój dobry Marcinie, bo dopiéro w kilka dni po tém spotkaniu, powoli wyszłam z obłędu, jakiego mię nabawił widok za-