Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1257

Ta strona została przepisana.

mordowanego Bambocha. Wolarz dopiéro opowiedział mi szczegóły naszego spotkania: brzęk dzwonków wiszących u szyi krów jego, musiał zapewne zwrócić moję uwagę, bom podeszła ku trzodzie, i towarzyszyłam jéj dosyć długo, machinalnie posługując niekiedy wolarzowi i pomagając jego psom w kierowaniu trzodą. Człowiek ten ulitował się nademną, wziął mię za obłąkaną, któréj się chciano pozbyć i którą opuszczono. O zachodzie słońca kazał mi dać wieczerzę i posłanie w stajni; o świcie znowu byłam na nogach, i chociaż zziębłam, odważnie jednak szłam za wolarzem. Tak upłynęło kilka dni, w ciągu których, na zdziwienie mego opiekuna, powoli zniknęło moje obłąkanie; wstrząśniony umysł mój zaczynał się uspakajać; nakoniec, jak sądzę, w wilią naszego przybycia do Limoges, przepędziwszy noc w głębokim i ciężkim śnie, obudziłam się zupełnie wolna od tak długiego obłędu. Natychmiast, patrząc wkoło siebie, zrazu machinalnie zawołałam: Bambochu! Marcinie!... Potém dopiero przypomniałam sobie wypadek który mi się przytrafił, i zdziwiłam się że śpię w stajni sama jedna... Między tém ocuceniem się mojego rozumu i chwilą morderstwa Bambocha istniała przerwa, którą nadaremnie zapełnić usiłowałam. Wolarz wszedł i rzekł mi:
— No, daléj w drogę, moja mała! — Spytałam czego chce odemnie, jakim sposobem znajduję się w téj stajni, i (wyjąwszy kilku szczegółów) opowie-