oberżą, ujrzałam pędzącego kuryera ze złotemi galonami; poprzedzał on kilkanaście nieopodal jadących powozów, które jak powiadano, należały do milorda Castleby, irlandzkiego magnata, niezmiernie bogatego, z licznym orszakiem podróżującego. Dwa dni przebywał on w Limoges, a kucharze jego wyjechali poprzedniego wieczora z dwoma furgonami żywności, aby mu przygotować obiad w mieście w którém miał nocować.
— Co za zbytek! — zawołałem.
— Nic to jeszcze, mój biedny Marcinie; — tego samego poranku inny furgon napełniony przenośnemi meblami, z tapicerem, poprzedzał tego dostojnego pana, który tym sposobem w każdéj oberży, zastawał kilka najpyszniéj i najwygodniéj umeblowanych pokoi.
— Taka rozrzutność, to nie do uwierzenia!
— Zuch! umiał żyć! — powiedział Bamboche.
— A cóżbyś rzekł, mój dobry Marcinie, — mówiła znowu Baskina, — gdybym ci opisała powóz kończący orszak księcia Castleby, — w którym znajdowały się dwa wierzchowce[1] z masztalerzami, bo Jaśnie Wielmożnemu Panu mogłaby przyjść fantazya podróżowania niekiedy konno.
- ↑ Te rodzaje powozów nazywają karawanami; zaprzęgają do nich pocztowe konie, używają zaś do przewożenia koni wyścigowych lub łowieckich, aby im oszczędzić trudów długiéj podróży.