— Bom cię nie znalazł Marcinie... i...
— I co?..
— Przeklęty... dom waryatów... ha!... mruknij! półgłosem.
Słów tych wówczas zrozumieć nie mogłem, dlatego też spytałem Bambochu:
— Wytłumacz się.
— Nie, — rzekł cały drżący; — o czémże u djabła myślę?... Klaudyusz Gérard nie chciał cię puścić — dodał Bamboche przychodząc do siebie, — wróciłem więc do Paryża i wtedy... a ponieważ jak to bywa, szczęście sprzyja takim jak ja urwisom, mając już ostatnie tysiąc franków, stawiam je na Nr 113, i za dwa dni wygrywam pięćdziesiąt tysięcy franków. O wtedy chciałbym żebyś był przy mnie, bom miał więcéj jeszcze pieniędzy... O tobie już nie wspominam Baskino... Ah! gdybym był wiedział gdzie cię szukać...
— Wierzę ci Bambochu — rzekła Baskina, — i czémże bowiem byłby dla ciebie podział tak łatwo zyskanych pieniędzy, skoro podzielałeś ze mną nabyte ciężką pracą wyrobnika gdyśmy razem żyli?...
— Prawda, te pięćdziesiąt tysięcy franków trochę łatwiéj nabyłem. Zamiast pilnika i młota, któremi cały dzień wywijałem, kilka tylko razy skrobnąłem po zielonym stoliku... i już dublony w kieszeni!...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1287
Ta strona została przepisana.