waniem po drodze na chléb zarabiając, i tak zaszłam do Sceaux... Tam to, — mówiła ponuro, groźnie zmarszczywszy czoło, — tam to piérwszy raz po scenie w lesie Chantilly spotkałam vicebrabiego Scypiona. Był to dzień świąteczny: w nadziei że coś zarobię śpiéwając w najlepszéj oberży, prosiłam aby mi ją wskazano. Właśnie kończyłam śpiew wobec kilku osób obiadujących w ogrodzie téj restauracyi, gdy posługujący chłopak dał mi znać że mię pragną słyszéć w jednym z salonów piérwszego piętra. — Dostaniesz tam srébrnych pieniędzy, — rzekł mi chłopak, — bo to widzisz bogate osoby... Poszłam za moim przewodnikiem, otworzył mi drzwi i znalazłam się wobec Scypiona i obu jego towarzyszy. Scena z lasu Chantilly tak mi była obecną w pamięci, żem natychmiast poznała vice hrabiego; on zapewne nie pamiętał mię, bo zresztą wino dobrze jemu i jego kolegom w głowach szumiało. — No, śpiéwaj mała łotrzyco, — rzekł mi gburowato i prawie nie patrząc na mnie, — zapłacę ci lepiéj jak te tam kanalie w ogrodzie. — Masz, podnieś sobie, — i rzucił mi pięć franków które się po ziemi potoczyły. Wspomnienia jakie we mnie obudził widok tego niegodziwego dziecka, tak dalece wzruszyły mię, że zrazu nie zważałam wcale na jego grubiaństwa; niema, nieruchoma, nie podniosłam pieniędzy. Milczenie moje zwróciło jego uwagę; wtedy wstał od stołu i szepnął coś do ucha
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1295
Ta strona została przepisana.