niam... niżbym cię cenił... gdybym był wart tyle co ty.
— Przyjaźń cię oślepia Bambochu, — rzekłem uśmiechając się.
— Ej! do pioruna... ja ci nie myślę prawić grzeczności — zawołał, — a wszakże rzecz prosta, że im kto niżéj stoi, tém lepiéj sądzi o wyniosłości góry...
— On ma słuszność — przerwała Baskina — przyjaźń nie oślepia nas... lecz jedynie oddala od nas zazdrość lub niesprawiedliwość... Tak... poczciwy Marcinie... z rozdzierającym uśmiechem dodała, — nie sama tylko piękność najlepiéj oceniać umie urodę... o! nie... ale i brzydota... jeżeli tylko nieobraźliwa i nie zazdrosna...
— A potém mój kochany — znowu rzekł Bamboche, — tu i sam djabeł nie poradzi... Ty pozostaniesz Marcinem, jak ja i Baskina pozostaniemy Bambochem i Baskiną; myśmy już teraz wszyscy jak z brązu ulani — ale ty z dobrego kruszcu, a my z podłego; ktoby go chciał uskrobać, toby sobie paznogcie powyrywał; i chyba głupi na to się skusi — bo koniec końcem... cóż to szkodzi? czyliż ty i Baskina mniéj mnie kochacie dla tego że jestem trochę łotr... i że może będę jeszcze sto razy gorszy? Nie... wy kochacie Bambocha takiego jakim jest...
— Dla tego że posiadasz jeszcze wiele wybornych przymiotów, — rzekłem.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1301
Ta strona została przepisana.