— I ja takie sądzę ie rozumiem — rzekłem — Ale strzeżcie się... Robert de Mareuil jest...
— Nie wtrącaj się do tego, Marcinie — przerywając mi odpowiedział Bamboche. — Tak gruba robota nie dla ciebie... zbrudziłbyś sobie przy niéj ręce, a tyś za nadto delikatny! Zresztą, bądź spokojny... nie uczynimy nic bez twojéj rady... Lecz dzisiaj niech djabli porwą wszystkie intresa... tracimy na nich najlepszy czas... Jużeśmy wszystko sobie powiedzieli; nasyćmy się nieco naszą przeszłością; zacznijmy od zwykłego: — Czy pamiętasz? i siadajmy do wieczerzy... bo mnie radość zaostrzyła apetyt. Szczęściem, kazałam przygotować wieczerzę dla mnie i dla nieboszczki kapitanowéj Bambochio. Do stołu zatem, przyjaciele... do stołu!... Może to nie będzie tak smaczne jak potrawy z kuchni tego biédnego Leonidasa Rekina. Pamiętacie jak wyborną potrawkę z baraniny przyrządzał?
— Albo rybią... celował w niéj... jako prawdziwy człowiek-ryba — wtrąciła Baskina, równie jak ja ulegając radosnemu uniesieniu Bambocha.
— A o jego sposobie oddalania ciekawych, kiedy za nadto blizko podchodzili rozpoznawać jego sadzawkę — mówiłem z kolei — czy pamiętacie?
— Bah! czy pamiętam! — powiedział Bamboche przysuwając do kominka obficie zastawiony stół, przyniesiony z salonu, w którym go przygotowano... Wszakże to podczas ostatniego widowiska nasze-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1305
Ta strona została przepisana.