— Wielki Boże! zawołałem po przeczytaniu: — a więc znowu pan Just!
— Co ci to? Co to ma znaczyć? — spytał mię poeta. Opowiedziałem więc Baltazarowi wszystko com wiedział o szczodrobliwości tego szczególnego człowieka.
— Rzecz nadzwyczajna, — odrzekł zadumany poeta, — ten pan Just to istny szatan: właśnie marłem z głodu gdy odkrył mą kryjówkę; skąd wiedział że byłem sierotą? że mój biédny ojciec, najlepszy z ludzi, podupadły z powodu bankructwa, pozostawił mię bez zasobów; że zapamiętały miłośnik rymotworstwa, pewny byłem iż z czasem przez prace nabędę sławy? Niewiem. To tylko pewna, że pan Just człowiek wcale nie przyjemny i nie okrzesany, przyszedł do mnie pewnego dnia; że po długiéj ze mną rozmowie przekonał mię iż najdoskonalej wié o wszystkiém co mnie dotyczę i zostawił mi list do pana Renaud, który odtąd płaci mi ciągle pensyą, tak mi potrzebną a tyle niespodziewaną. Z resztą nigdy już więcej pana Just nie widziałem, ale jego pełnomocnik powtarzał mi za każdym razem: — „Dobrze, dobrze młodzieńcze, jesteś pracowity... dojdziesz do celu, czuwają nad tobą i wiedzą co robisz...” Jedyném mojém pragnieniem jest — wzdychając dodał poeta — obaczyć się kiedy z panem Just, gdyż jemuto wszystko winien będę... jeżeli osiągnę cel moich życzeń...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1309
Ta strona została przepisana.