— Ani nawet psy pana hrabiego, który dopiero w lasach polował, niebardzo poradziłyby... téj strawie, — wtrącił drugi parobek.
— Prawda, one szczęśliwe, tak ich pielęgnują; i mówił znowu Szymon; kiedym raz nosił siano do i pałacu, widziałem jak pan Latrace naléwał im zupę... Ah! to mi dopiero zupa, były tam baranie łby, flaki, wołowe serce; mówię wam zupa jakby na jakie gody!...
— Do licha... przecież wszyscy nie możemy być gończakami... z naiwną rezygnacyą a bynajmniéj nie z ironią, powiedziała la Robin, a jéj zdanie tchnęło taką naturalnością, iż żadnych już więcej nie wywołało kommentarzy.
W téj chwili dały się znowu słyszeć jęki w oborze, jakiś głos z wzrastającą niecierpliwością przyzywał małéj Bruyére.
— A! ha! ojciec Jakób woła na Bruyére;... biédny staruszek niecierpliwi się; rzekła Robin.
— Dziwna rzecz, doprawdy, wkrótce już noc zapadnie, a ta mała jeszcze nie wróciła z indykami; odezwał się jeden parobek; nie mówię ja tego żeby mi chodziło o strawę... bo zostanie jej zawsze więcéj jak potrzeba dla jednéj osoby.
— Prawda, dziewczynka jé jak ptaszyna, a jé, dla tego że się jéj tak podoba, — z tajemniczą
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/134
Ta strona została przepisana.