miną rzekł drugi — gdyby chciała,... mogłaby nie jeść wcale.
— Nie przeczę, — mówiła znowu la Robin wstrząsając głową; bo ona zaczarowana, świadkami tego indyki które ją znają, kochają, i są jéj posłuszne jak rzadko który pies swojemu panu.
— Nie wspominając o tém że jéj dwa wielkie jędory tak są złe, iżby ci oczy wydziobały, gdybyś na nieszczęście nocną porą wszedł na ich grzędy, gdzie Bruyére śpi w gnieździe, które sobie niby wróbel usiała... spytajcieno grubego Sylwina, on się chciał tam dostać zeszłego lata, ale jędory o mało go nie oślepiły.
— I pana wachmistrza Beaucadet, który chciał poswawolić z małą Bruyére; musiał tęgo zmykać, bo go jędory jak wściekłe napastowały.
— To niezawodna że i te zwierzęta są także zaparowane, jabym ich nie jadł.... choćby, jak posiada la Robin, los mój na to pozwalał.
Podczas tej rozmowy kilku wieśniaków: starzec, Mężczyzna średniego wieku i kobiéta niosąca dziécię, weszli na folwarczny dziedziniec i zbliżali się ku zgromadzonej pod oborą czeladzi.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/135
Ta strona została przepisana.