Powrót doktora przerwał moje rozmyślania. Twarz jego jaśniała radością gdy wskoczył do fiakra i zawołał (słowa jego powtarzam w całéj ich surowéj energii):
— Uratowany.. ale porządnie za to zapłacił, stary kutwa...
Wydobył z kieszeni surduta, paczkę bankowych biletów, i pokazując mi ją, z tryumfującą miną dodał:
— Dwadzieścia tysięcy franków.
— Dwadzieścia tysięcy franków! — zawołałem do najwyższego stopnia zdumiony.
— Zarobione w ciągu siedmiu minut. Operacya nie trwała dłużéj.
— Dwadzieścia tysięcy franków, — rzekłem — to ogromu.
— Ogrom? — pogardliwie wzruszając ramionami powtórzył. — Ogrom?... stary sknera, który ma przeszło dwa miliony dochodu, a wydaje ledwo dwa procent? Bez téj operacyi byłby zdechł jak pies... I cóżby robił ze swojemi milionami?... Ale co za piękna scena do komedyi!: — dodał mój pan, z ukontentowaniem zacierając ręce. — Przybywam: Markiz leży na łożu boleści, cierpi na wklęśniętą rupturę... co zawsze bywa śmiertelne. Moi pomocnicy już tam byli. Markiz skoro mię obaczył zawołał:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1357
Ta strona została przepisana.