jego rysy mocno się zmieniły, położył rękę na sercu, widać że czuł tam srogi ból... Wreszcie po nadludzkiem nad sobą wysileniu, rzekł przerywanym głosem:
— Przyjmujesz... dobrze... Jutro przyszlę tu zaufaną osobę dla zawarcia ostatnich układów.
To powiedziawszy doktor Clément ruszył ku drzwiom.
— Panie, — zawołał młody lekarz, — nie przyjmę tych niepojętych dobrodziejstw, dopóki nie będę wiedział...
— Nie widzisz więc że wzruszenie zabija mię... Puść mię! tak nakazująco zawołał pan mój, że młody lekarz stanął niemy, nieruchomy, podczas gdy doktor Clément szybko wychodził z poddasza.
Doktor schodząc ze schodów musiał się oprzeć na mnie, i kilka razy stawał mocno ręką przyciskając serce, jakby chciał powstrzymać jego uderzenia; oddychał ciężko, przerywanie, rzekłbyś że go coś okropnie dusiło.
Skoro przybyliśmy do powozu, doktór wsiadł i kazał woźnicy jechać do pałacu de Montbar...
— O Boże! co panu jest?... zawołałem strwożony...
Zamiast odpowiedzi, pan mój wziął mię za rękę i lekko odtrącił; zrozumiałem znaczenie tego poruszenia, i milcząc czekałem aż skończy się przesilenie w téj chwili mojego pana dręczące.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1365
Ta strona została przepisana.