Pojąłem, że to był attak nieuleczonéj choroby, która, jak utrzymywał doktór, wkrótce niezawodnie o śmierć go przyprawi.
Powoli jednak oddech jego stał się swobodniejszy, bladość zaczęła ustępować, widocznie mniéj cierpiał. Wtedy nie mogąc dłużéj ukryć uwielbienia dla wspaniałomyślnego czynu, którego byłem dopiéro świadkiem i tylu innych o jakich się przypadkowo dowiedziałem:
— Ah! panie! — zawołałem, — pojmuję teraz dlaczego tak nielitościwéj wymagasz zapłaty od bogaczów!
Doktór Clément nie odpowiedział, ale dając mi znak milczenia oparł głowę o poduszki powozu, zamknął oczy i leżał bez ruchu, niby skołatany, złamany.
W milczeniu przypatrywałem się jego twarzy; nosiła ona piętno potężnego, energicznego charakteru; jego wielkie poorane czoło świadczyło o długoletniéj nauce i rozwadze; usta linij mocnych i surowych wyrażały dobroć rozsądną. Nie wiém czy głębokie uwielbienie jakie dla niego uczułem na mój sąd wpłynęło, dosyć że wtedy fizyonomia jego wydała mi się poważną i pogodną, jak fizyonomia starożytnego mędrca.