Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1369

Ta strona została przepisana.

służbą... i nie wchodź do mojego gabinetu aż zadzwonię.
— A twoje śniadanie, Clément? — spytała Zuzanoa.
— Zadzwonię... zadzwonię, — odrzekł doktór znikając w korytarzu przytykającym do przedpokoju w którym się znajdowaliśmy.
Stara służąca, która tykała swojego pana, skinęła abym szedł za nią. Przebyliśmy dwie dolne izby wychodzące na nieuprawny ogród, zasadzony kilku drzewami z poczerniałą korą; zniszczone ocembrowanie sadzawki w któréj nie było ani kropli wody i szczątki marmurowego posągu mchem porosłe, kryły się w wysokiéj trawie która mi przypomniała smutną zieloność cmentarza.
Idąc za moją przewodniczką, wszedłem do obszernego pokoju, którego okna wychodziły na ulicę.
Oto twoje mieszkanie, — rzekła mi Zuzanna. — Dzwonek który tu widzisz prowadzi do pokoju pana... ten drugi zaś do pokoju pana Just, syna naszego pana.
— Pan doktor ma syna który się nazywa Just? spytałem z zajęciem.
— A tak... ja to wychowałam go — z niejaką dumą odpowiedziała Zuzanna.
Pojąłem wtedy, że w skutku najdelikatniejszych uczuć, doktór Clément pod imieniem syna rozsiewał liczne i rozsądne dobrodziejstwa swoje.