Starzec mówił znowu:
— Zresztą wkrótce obaczysz mojego syna i pokochasz go, bo odtąd należéć będziesz do mojéj rodziny... gdyż ja nieco patryarchalnie uważam moich służących — dodał z łagodnym uśmiéchem. — Zuzanna powiedziała ci że oboje ze mną obiadować będziecie; co do twoich obowiązków... to istniejąca pomiędzy nami obu różnica wieku, naturalnemi je czyni... bo w usługach które młody człowiek wyświadcza starcowi nie masz nic upokarzającego...
— Prawda panie, — odrzekłem przejęty taką dobrocią, — a wreszcie ten który mię wychował, dowiódł mi własnym przykładem że nie ma stanowiska, choćby najpodrzędniejsze było, ktoregoby człowiek szlachetnemi czynami uzacnić nie mógł.
— Zdanie to jest zdrowe i wzniosłe — odpowiedział pan mój tknięty słowy które mi Klaudyusz Gérard tak często powtarzał. — Zresztą wszystko coś mi opowiedział o życiu, charakterze i zwyczajach tego człowieka, daje mi o nim wysokie wyobrażenie... A...
Lecz nagle przerywając, jakby coś sobie przypomniał, doktór mówił dalej:
— Ale mówiłeś mi podobno, że ten człowiek z tak wielkiém sercem był wiejskim nauczycielem?
— Tak jest panie, nazywał się Klaudyusz Gérard.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1376
Ta strona została przepisana.