Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1392

Ta strona została przepisana.

— Nie; on nic nic słyszał, nie puszczając mię odrzekł Bamboche; — nie widziałem nikogo... przysięgam ci na noszę przyjaźń.
Uwierzyłem... w głosie jego przebijała się prawda.
— I ty... kradniesz! — rzekłem zgrozą przejęty.
— Wszakże nie ciebie... okradłem...
— Ale mojego dobroczyńcę.
— Tém lepiéj... jeszcze mu dosyć zostało... wziąłem tylko jednę paczkę bankocetli...
— Ależ. kraść, to rzecz niegodziwa!
— No, no!
— Kraść... to podłość! a ty przecież masz serce!...
— Dosyć tych morałów.
— Bamboche, ty ztąd nie wyjdziesz z témi pieniędzmi...
— Ah bah!
— Zaklinam cię na przyjaźń naszę...
— Jestem głodny... i mam głodne dziécię.
— Ty?
— Tak jest... małą dziewczynkę... Kiedy przybyłem po ciebie do Klaudyusza Gérard... mieszkałem w oberży sąsiedniego miasta... był tam obok ogrodu dom obłąkanych.
— I tam, — zawołałem przerażony przypominając sobie półzwierzenie się Klaudyusza Gérard, tam widziałeś młodą, piękną kobiétę?