— Dawała mi znaki, nie wiedziałem że szalona... byłem prawie pijany... ale zkądże wiesz o tém?...
— Ah! to okropność!!
— Już się stało... — głucho odparł Bamboche; dwa tygodnie temu znowu widziałem ową kobiétę... zawsze waryatkę... udało mi się porwać jéj dziecię... moję małą córeczkę... nie mam ani szeląga... dla niéj więc kradnę...
— Taki chéb... dla twojéj córki... o nigdy!
— Nie mam w czém wybiérać.
— Jak to?...
— Nie mam.
— Idź do wojska... mój pan będzie pamiętał o twojéj córce... przysięgam ci... i nad tobą również będzie miał litość... ale nie nad złodziejem...
— Mam pieniądze... to pewniejsza... i nie oddam ich.
— Mimo mojej prośby?
— Tak jest.
— Mimo mojéj przyjaźni?
— Tak jest.
— Mimo... mnie... brata, — stłumionym głosem rzekłem, biorąc go za rękę i mimo woli łzami się zalewając.
Bamboche zadrżał, wahał się przez chwilę, poczém rzekł.
— Otóż tak... mimo ciebie.
— A więc zabij mię raczéj!
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1393
Ta strona została przepisana.