Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1398

Ta strona została przepisana.

Skołatany, prawie nieprzytomny w skutku tak okropnéj sceny, musiałem usiąść na brzegu mojego łóżka.
— Przebacz pan, — rzekłem doktorowi, — ale wzruszenie... przerażenie...
— Patrzno pan, oto paczka bankocetli! — zawołała Zuzanna podnosząc znaczną summę, którą Bamboche upuścił... i złoto wypadłe z kieszeni zbrodniarza... trzebaby go zrewidować... ale ja nie śmiem...
— Zuzanno, — żywo rzekł doktór, biegaj, zadzwoń na odźwiernego z przyległego domu... w piérwszéj chwili zapomniałem na to hasło trwogi.
— Prawda, aniśmy o tém pomyślili...
I Zuzanna natychmiast znikła.
— Słuchaj, mój poczciwy Marcinie, — rzekł pan mój podtrzymując mię i podając mi szklankę wody, — napij się trochę, otrzeźwij się... zaraz opatrzę ci ranę... bądź spokojny... nic to nie znaczy...
Nim Zuzanna powróci zatamuję ci krew.
— O!... jakżeś pan dobry!...
— Narażasz swoje życie broniąc mię od kradzieży, a mówisz o mojéj dobroci... rzekł doktór tamując mi krew. — Ale jakim sposobem stało się to nieszczęście?
— Panie... — rzekłem nieco wahając się, bom miał skłamać, aby nie skompromitować Bambocha: położyłem się... i zapuściwszy kotarę mocno usną-