łem... ale obudziło mię mocne zimno... wtedy to postrzegłem że okno otwarte...
— I nic nie słyszałeś? — spytał doktór patrząc na okiennice, blizko których stało moje łoże. — Rzecz prosta, ten nędznik wyciął szybę z zewnątrz i za pomocą złodziejskiego narzędzia zrobił otwór w okiennicy, przez który wprowadziwszy rękę otworzył okno... W pierwszym śnie, w rzeczy samej nic słyszéć nie mogłeś.
— Nic panie... ale w chwili gdy wstałem mocno niespokojny... usłyszałem pańskie wołanie.
— Złodziej wychodząc z mojego gabinetu, trącił o coś na korytarzu, przewrócił jakiś sprzęt. Przebudzony tym łoskotem, wstałem... wziąłem świecę, otworzyłem drzwi, a widząc że jakiś człowiek ucieka przez korytarz, porwałem za broń i popędziłem za nim wołając: złodziéj!
— Wtedy to usłyszałem pana, i wypadłem na korytarz... uzbrojony sztyletem, chciałem zatrzymać bandytę, ale w walce ugodził mię... odparłem cios i zabiłem go...
— Ten nędznik musiał znać rozkład mojego domu... musiał wiedzieć że...odprawiłem... służącego... sądził... że tutaj... nikt nie sypia... i...
— O Boże! co panu jest? — zawołałem spostrzegając że pan mój mówi przerywanym głosem, i że jego twarz, coraz mocniéj bledniejąca, wyraża uczucie żywéj boleści. — Panie... co panu jest?...
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1399
Ta strona została przepisana.