Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1400

Ta strona została przepisana.

— Nic... nic — odparł doktór ręką opierając się o grzbiet mojego łóżka... tymczasem drugą żywo poniósł do serca, jakby okropnych doznawał cierpień.
— Nic to... mówię, — powtórzył coraz trudniejszym głosem, — gwałtowne wzruszenia... szkodzą mi... a... pojmujesz... że ta kradzież... to morderstwo... ale... — dodał z nadludzkiém nad samym sobą wysileniem: — Zawsze będę miał czas... opatrzyć cię... Bo na szczęście otóż i Zuzanna.
W rzeczy saméj wróciła Zuzanna w towarzystwie dwóch ludzi, tojest odźwiernego z przyległego domu i jego syna.
— Zuzanno... podaj mi... żywo... szkatułkę z narzędziami — zawołał mój pan — niedobrze mi, dale jeszcze będę miał czas opatrzyć ranę tego poczciwca.
I z bohaterską odwagą pokonywając srogie bóle swoje, pan mój, mimo że trzy razy odpoczywał, pewną ręką ranę mi opatrzył; lecz zaledwie dokończył tak gwatłownemu uległ przesileniu, że musiano go przenieść do jego pokoju.
Skoro go położono, rzekł mi zagasłym głosem, bo koniecznie chciałem mu towarzyszyć:
— Pisz do mojego syna, niech przybywa... zaraz po odebraniu mojego listu... Zuzanna da ci je-