go adres, bo ja muszę jeszcze raz widzieć... mojego ukochanego Justyna.
— Jakto?... panie — zawołałem przerażony tonem jakim pan mój wyrzekł ostatnie wyrazy — pan się boisz...
Przerwał mi i smutnie się uśmiechnął:
— Liczyłem na kilka miesięcy; ale... silne wzruszenia... których od niejakiego czasu... niemało doznałem, jak sądzę, znacznie kres mój przybliżyły. Pisz więc... natychmiast... do mojego syna.
Z bolesném współczuciem wkrótce postrzegłem, że stan doktora Clément coraz bardziéj się pogorszał; rysy coraz się bardziéj zmieniały; lecz mimo dotkliwych boleści, pogoda wcale go nie opuszczała; niepokoiła go jedynie myśl czy syn na czas przybędzie i czy go po raz ostatni uściskać zdoła.
Sądziłem, że. pan mój nie zdołałby przepowiedziéć zgonu swojego, gdyby nie był przekonany że już jest zbyt blizkim, nie mogłem jednak wierzyć tak smutnéj przepowiedni; ale stara gospodyni daleko ufniejsza w jego słowa, nie ukrywała bynajmniéj ponurego smutku swojego. Ku wieczorowi,