o łaskę... jak o ofiarę, abyś ją przyjął u pani de Montbar...
— Miałożby to być prawdą, panie!
— Czy znasz ją?
— Panie...
— Wymknęło mi się to pytanie... ale będzie to już ostatnie... Otóż! czy ją znasz osobiście czy nie, pani do Montbar, jest to najdoskonalsza, najzacniejsza istota... a że prędzéj lub późniéj bezpieczeństwo jéj może być zagrożone... osądź jakém szczęśliwy skoro wiém, że jest przy niéj taki jak ty sługa...
— Miałożby księżnie istotnie grozić jakie niebezpieczeństwo?
— Ale ty czuwać będziesz nad nią... bowiem służba twoja wymagać będzie abyś był przy niéj... zawsze przy niéj.
— O! tak jest, zawsze przy niéj! — zawołałem. Ale cóż to grozić może księżnie?
Po krótkiéj przerwie pan mój mówił znowu:
— Rozmaitego rodzaju nieszczęścia przytłaczają panią de Montbar... najlepsza córka straciła miłość ojca; kochająca... poświęcająca się żona... lękam się, czy nie jest nikczemnie przez swego męża oszukiwana... Smutek postawił ją prawie nad grobem ale od dwóch miesięcy zdaje się że przemogła boleść swoję... jéj duma oburzyła się przeciw niesprawiedliwości losu; udaje spokojną, wesołą, lubiącą ucie-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1405
Ta strona została przepisana.