— Chcesz mi zdawać sprawę z twojego majątku? mnie? twojemu synowi? w téj godzinie? — z bolesném zdziwieniem i wzniosłą bezinteresownością odrzekł kapitan — a to na co? Alboż nie usposobiłeś mię do zacnego powołania, alboż nie zapewniłeś mi na utrzymanie życia więcéj nawet niż potrzebuję?
— Nie z majątku mojego winienem ci zdać sprawę kochany synu, ale z moich czynów.
— Z twoich czynów?
— Posłuchaj mię...zawszém ci dowodził mojej najczulszéj miłości... aleś miał tysiące braci w ludzkości... biédnych dzieci, opuszczonych przez macoszą społeczność, a jednak pełnych rozsądku, serca, odwagi i dobréj chęci... Brakowało im tylko środków lub narzędzi do pracy, nieco wywczasu i pieniędzy aby się wsławili w sztukach pięknych... naukach... lub umiejętnościach...
Just spojrzał na ojca z pełném uwielbienia zdziwieniem, zaczynał rozumiéć go.
— Skoro mi wskazano którego z tych wydziedziczonych biédaków — mówił daléj starzec — ściśle przekonałem się czy zasługuje na pomoc... i pomagałem mu... nie w mojém imieniu... kochany synu... ale w twojém... w imieniu pana Just... dlatego aby imię twoje błogosławiono...
Just nie mógł się zdobyć na odpowiedź; piękne łzy trysnęły mu z oczu.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1416
Ta strona została przepisana.