Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/144

Ta strona została przepisana.

pielęgnują, tuczą, i bez zazdrości przygotowują dla nas przedmioty najzdrowszego, najsoczystszego, najwyszukańszego pożywienia! Po cóż obudzać w tych nieszczęśliwych uczucie potrzeby, uczucie apetytu, których nie znają? Patrz, oto zaledwie nasyceni, mężczyźni, kobiety i dzieci bez różnicy rzucają się na jedno i to samo posłanie! Co nas obchodzić mają skutki tak dzikiego zespolenia, objawiające się nieraz w tych dołach! Noc jest uprzejma, ciemności jéj pokrywają wszystko co pokrytém być winno, Ta rasa od wieków podobnie żyje; jest cierpliwa, przywykła do niedoli, nic nie pragnie, zgadza się z swym losem, pracuje i cierpi w pokoju; po cóż się o nią troszczyć bardziej niż się ona troszczy sama o siebie? ci ludzie, jak powiadasz, tyle nieszczęśliwi, śmieją się, śpiéwają i kochają się swoim sposobem. Nie miéj więc nadziei, że obudzisz litość nad ich losem.”
A ja odpowiadam:
Właśnie dla tego, że to wydziedziczone pokolenie, częstokroć najmniejszego nie ma pojęcia o całéj nikczemności, dzikości, zbestwiałości zwierzęcego życia jakie pędzić musi; właśnie, mówię, dla tego, w imieniu godności człowieka, w imieniu miłości bliźniego, domagam się dlań o wychowanie,