zabłysły. Skromne i smutne kwiateczki któremi nieznane moje przywiązanie niegdyś grób wieńczyło, zbyt wyraźnym były emblematem mojéj pokornéj i smutnéj miłości.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wróciwszy do apartamentu księżny, zastałem tam jéj pokojówkę. Odebrała odemnie kwiaty i bukiety, ja zaś poszedłem do jadalnéj sali oczekiwać aż nadejdzie czas usługiwania do stołu.
Prawie natychmiast otworzyły się drzwi na rościerz i wszedł książę wraz z żoną. Na znak marszałka, stanąłem za krzesłem księżny.
Po raz piérwszy widziałem pana de Montbar z jego małżonką. Chociaż rozmowa ich, z powodu obecności służących, koniecznie musiała być etykietalna, podwoiłem jednak uwagę w celu dojścia w jakich między sobą zostają stosunkach; a przez wprawę takiéj nabyłem łatwości w czynieniu spostrzeżeń, iż wkrótce wpadłem na tor tego com poznać pragnął.
Książę wydał mi się zimnym, roztargnionym, żonie zaś okazywał prawie ceremonialną grzeczność; rozmowa ich, prócz kilku nic nieznaczących słów, była prawie następująca:
— Czy wychodzisz dzisiaj wieczorem? — spytał książę swéj małżonki.
— Tak jest... będę na włoskiéj operze.
— Zdaje mi się że to nie twój dzień?