stkowiów nikną pod łodygami pomurnika, po których czołga się miły powój z biało niebieskawemi dzwoneczkami. Nakoniec, kilka wielkich dębów, od północy zasłaniających folwark, jakże się pysznie zieleni!
Wtedy, na widok tych pustkowiów odbijających się w stojącéj wodzie bagniska, lub ukrytych wpośród kwiecistych krzewów, wpośród drzew zieleniejących, optymista wola: daléjże do roboty! do krajobrazu... do malowidła,... a z litości wzrusza ramionami skoro mu kto mówi o okropnym stanie ludzi skazanych na życie, w miejscu, które według optymisty nastręcza przedmiot do pysznego obrazu.
Gdyby jednakże, optymista, miłośnik kolorytu i krajobrazu, nieco dłużéj zabawił w téj okolicy pełnéj malowniczego wrażenia, postrzegłby wkrótce że słoneczny upał wzbudzając fermentacyą w massach wilgotnego gnoju, jaki napełnia dziedziniec, wydobywa z niego zgniłe wyziewy, a te swą woń niezdrową roznoszą po mieszkaniu i tak już powietrza o pozbawioném; postrzegłby, że błoto w bagnach, skrzepłe z powodu ognia kanikuły, bucha jadowitym tchem, niemniéj zgubnym jak gęste mgły które w jesieni i zimą nad temi bagnami wiszą.
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/146
Ta strona została przepisana.