Gdy wraz z panią Wilson wyszła z gabinetu obie śmiały się; śmiéch Reginy był czarowny, bo pokazywał najczystszéj emalii zęby; z nieopisanym wdziękiem zbliżyła do ust swój bukiet, chcąc niby ukryć nieco tę wesołość.
— Złośliwa... rzekła jéj pani Wilson... żeby też między takim arsenałem przepysznych bukietów... wybrać bukiet od kwiaciarki.
— Iluż tu nazwisk nie nadadzą zazdrośni temu biédnemu kupionemu bukietowi! — powiedziała Regina.
— Dostanie nazwiska wszystkich paryzkich modnisiów — wesoło dodała pani Wilson.
— Przyznaj, moja kochana, że tak się dzieje z wielu rzeczami... Gdyby wiedzieli czego zazdroszczą! — szczególnym tonem rzekła księżna, — i lekka chmurka na chwilę zaćmiła jej promieniejące czoło.
Tak rozmawiając z panią Wilson, księżna okryła się szeroką, różową, jedwabną salopą podbitą gronostajami, którą jéj włożyła na ramiona idąca za nią pokojówka; poczém Julia oddała mi parę bucików z czarnéj watowanéj kitajki — mówiąc półgłosem:
— Oddasz te bóciki lokajowi pani Wilson: ale zaleć mu aby ich nie zgubił.
I odchodząc do pokojów dodała po cichu:
— Przybądź zaraz na herbatę.
Pani Wilson wychodząc z salonu rzekła do księżny:
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1465
Ta strona została przepisana.