— Leporello ma wielką słuszność, — rzekła; — najczęściéj panowie źle się z nami obchodzą, a jednak moglibyśmy wzniecić burzę w niejedném stadle, moglibyśmy spowodować rozwody, sprawy sądowe, pojedynki...
— Prawda, — rzekło kilka głosów.
— Co do mnie, — mówiła dalej pani Lambert, — znam kogoś któregoby można oddać... wprost do kryminału a nawet na galery; — jestto, zapewniam, bardzo znakomita osoba... równie jak i jego zacną małżonkę, która po całych dniach siedzi w kościele i wielką damę udaje.
— Ah bah! zawołało zdziwione zgromadzenie.
— Co większa, — mówiła znowu pani Lambert, — mogłabym zupełnie zrujnować to stadło jeszcze bardziéj skąpe niż obłudne, a mające przeszło trzy kroć sto tysięcy liwrów dochodu.
— A to jakim sposobem?
— Aby stadło o którém mówię, odziedziczyło po niezmiernie bogatym stryju, wypadło żeby żona miała dziécię. Widząc że nie może rokować sobie podobnéj nadziei, umówiła się z mężem, że udawać będzie stan błogosławiony. Pani moja, bo przyznać muszę że mówię o sobie, musiała koniecznie przypuścić mię do tajemnicy, mnie, swą połówkę. Podjęłam się więc wynaleźć ciężarną kobiétę, i najęłam dla niéj mieszkanie w odosobnionym domu. Wszystko to działo się na wsi. Skoro wspo-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1492
Ta strona została przepisana.