— Prawda — wtrącił powiernik deputowanego... Gdyby jednak... chciano!
— Ah bah! — rzekł Leporello, wybuchając śmiéchem — to i twój zawadyaka deputowany ma swoje kawałeczki... to jego mógłbyś wydać na pastwę tłumom wściekłych mężów?
— Nie, figlarzu, nie... ale na pastwę wyborców, nie mniéj jadowitych jak mężowie. Oto i dzisiaj rano melduję panu najznakomitszego z jego wyborców, barana który przewodzi całej trzodzie, jak powiada mój pan, (oni go zawsze oboje z panią nazywają... baranem)... Dowiedziawszy się zatém że przyszedł taran... Niech go djabli wezmą! — wściekle zawołał mój pan, — powiedziałem ci że tylko raz na pięć razy tych panów przyjmuję; mój Boże! jakież to nieznośne!... No, ale kiedy już oświadczyłeś że jestem w domu, to proś. — A skoro baran wszedł, trzeba było widzieć jak się za ręce ściskali, trzeba było słyszéć jak mój pan mówił: dlaczegożeś tak rzadki, kochany panie! dlaczegóż cię nigdy nie widać i t. d.; mimo to jednak skoro baran oddalił się, pan mój powiedział mi: — Jeżelibyś nieszczęściem przyjął tego człowieka prędzéj niż za dwa tygodnie... to cię z nim sam na sam zostawię... I doprawdy strach mię bierze... jak przyjdzie zostać sam na sam z baranem!
— Ah! to wyborne, baran! — wybuchając śmiéchem zawołał Leporello. Wyborne! nie zapo-
Strona:PL Sue - Marcin podrzutek.djvu/1499
Ta strona została przepisana.